(...) oprocz tego byłam wczoraj w takim magicznym miejscy na przedstawieniu, o którym wiedziala tylko garstka osób, nie wiecej niż 50, w większości NIE ze szczecina. ja sama dowiedziałam sie od kolegi 2 godziny przed rozpoczeciem. musiałam odwołać prywatną lekcje angielskiego, obdzwoniłam znajomych, nikt nie mógł iść, wiec poszłam sama, czegoś takiego nie mogłam przegapic. co to było? 3 amatorskie teatry, 2 z krakowa, 1 z warszawy, przedstawiały swoje sztuki. aktorami byli ludzie upośledzeni umyslowo, jedynymi zdrowymi ludźmi z tych teatrów są sponsorzy i po trzy osoby nadzorujące. aktorzy w wieku od 15 do 70. 3 przedstawienia, razem około godziny oglądania. we wszystkich chodziło o podobne rzeczy, przedstawiano sny, wizje, ideologie, wyobrazenia samych aktorow, czyli osób upośledzonych, czysta abstrakcja, ale przedstawiona w tak piekny sposób... eh... na dodatek improwizorka! poszłam, nie wiedziałąm gdzie ide, niewiedzialam czy to jest pewne. miało być na podwurku koło cherbaciarni "pod sukniami". rzeczywiście. przyszłam, przed bramą jacyś ludzie, z pozoru "dziwnie wygladają", dredy, brody, branzoletki, nadruki, propaganda i bunt jednym słowem. ja sie niczym nie różniłam, wrecz przeciwnie, poczułam sie jak w domu, wśród swoich. wchodze w brame, słysze klimatyczną muzyke, wychodze na podwórko, było za pietnaście piąta, czyli jestem przed czasem, oglądałam jeszcze ostatnie przygotowania i urywkowe próby. było jeszcze mało ludzi jeśli chodzi o widownie, ale nic, czekałam dalej. pojawil sie właścieciel cherbaciarni, grubasek w rudych dredach, dziurawe buty, miłośnik mickiewicza, był z kilkuletnią córką, która wyrywała mu trąbke bo bardzo chciała sobie podmuchać. wszyscy go znali, on znał wszystkich, byl organizatorem wewnętrznym tego "czegoś". zaraz pojawił sie mój znajomy, który dzwonil 2 godziny przed rozpoczeciem z informacjami. w sumie byl mi obcy, rozmawiałam z nim wcześniej tylko w szkole na temat jego koszulki, był na niej obraz z wystawy, która była kiedyś wystawiana w cherbaciarni. wiec praktycznie byliśmy sobie nieznani (nawet nie wiem skad miał do mnie nr.tel), ale... wtedy wszyscy byli dla siebie przyjaciółmi. tacy ludzie. nie wiem, artysci? indywidualiści napewno. i sie zaczelo, uzbieralo sie tak jak mówilam okolo 50 osób (a nawet kilku fotoreporterów). oni też musieli sie o tym dowiedzieć od kogoś, bo pare osób ich znało, po za tym "obcych" wypraszano. to "coś" odbywało sie na prostokątnym podwórku o wymiarach ok. 30x15m, na srodku wzdlóż stal trzepak, szare ściany z kazdej strony, na wysokość ok.18m, patrzyło sie do góry, i... okiennice, z nich wystają głowy obserwujących ludzi, kilka gołębi i niebo, pieknie. i muzyka. nie bede nic wiecej pisać, bo to nie odzwirciedli tego co tam sie dzialo, musiałbyś to zobaczyć. po "tym" mozna bylo pójść do cherbaciarni na kolacje, ale wstep mieli tylko "swoi", ja weszłam, bo bylam z tym kolegą, on zna pare osób. w srodku bardzo gwarnie, wiesz, ci chorzy ludzie mowią głosno, reszta też nie miała skrupułów, każdy mógł sie dolączyć do rozmowy, ja milczałam, tylko obserwowałam, słuchałam, piłam cherbatke, czasem wymienilam kilka słów z kolegą. niestety nie mogłam tam siedzieć, bo i tak byłam nielegalnie. -> mama nie wiedziała gdzie jestem, co robie, spóźniłam sie półtorej godziny do domciu, ale na szczeście wszystko było dobrze. wrazenia nie do zilustrowania slowami. (...)